I'm giving up ... But I did fight
Komentarze: 0
Będę sobie pisać I tak, mimo że nikt nie przeczyta. Może to i lepiej, może właśnie takiej pewności potrzebuję – nawet gdy miałam hasło zawsze istniało prawdopodobieństwo, ze przeczyta to ktoś ‘niepowołany’. Pisałam w związku z tym trochę ‘kluczem’, nie wprost. Czasami było to dla mnie trudne i ciężkie – wolałabym napisać dokładnie o tym, co czułam, myślałam; nie musząc się przejmować tym, żeby ktoś, kto przypadkiem trafiłby na mojego bloga, nie zrozumiał, o co mi chodzi, nie skojarzył, nie dopasował realiów. Może wychodziły czasami z tego ładne notki, jakieś takie bardziej ‘poetyckie’, metaforyczne czy coś. Ale przecież nie o to chodzi. Piszę po to, żeby sobie pomóc, nie po to, żeby się podobało. Wiem, ze nie mam ani wspaniałego stylu, ani polotu, wiem, że nie będę zarabiać na życie pisaniem, chociaż chciałabym, bo to jedna z niewielu chyba rzeczy, którą lubię i jedna z niewielu, w których jestem wydaje mi się całkiem dobra – ale właśnie „chyba” i „całkiem” to za mało. Nie jest źle, ale nie wyróżnia się niczym spośród setek tysięcy – takie zwykłe, grafomańskie ble ble ble… Nieważne, nie o tym miało być.
Poddaję się. Wycofuję. Teraz wiem to już na pewno. Nie będę już więcej marzyć, nie będę śnić, nie będę mieć nadziei. Bo ciągle jeszcze miałam, przez te dwa czy trzy tygodnie (już sama nie pamiętam, ile), chociaż zupełnie bezpodstawnie. Liczyłam, że może coś się jeszcze zmieni, ze może wszystko się ułoży… Ale teraz zrozumiałam, że nic mi do tego. Pogodziłam się od razu oczywiście z rzeczywistością, ale ciągle gdzieś w głębi serca tliła się mała iskierka. Teraz zgasła. Ja sama ją zgasiłam. Doszłam do wniosku, że to już przeszłość. Trzeba zamknąć za sobą ten rozdział, podnieść głowę i iść dalej. Cokolwiek by się nie działo. Nie wracać, nie rozpamiętywać. <b>I pozwolić też iść w inną stronę.</b>
Ale walczyłam, zdecydowanie. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Nie, to nieprawda, mam i to dużo, ale tylko jeśli wracamy do wcześniejszych sytuacji. W ostatnim stadium zrobiłam wszystko, co mogłam, albo inaczej: nie mogłam zrobić nic więcej. Po prostu. Zachowuję czystą kartkę.
Dlatego wycofuję się, ale z honorem. Próbowałam, zaryzykowałam i nic się nie stało. Po prostu, nie wyszło, to nie był TEN i już. Nie wiem jak długo trwałabym jeszcze w tym beznadziejnym stanie, gdybym się nie odważyła. Gdybym nie uświadomiła sobie, że człowiek, w którym się zakochałam jest tylko wyidealizowanym wyobrażeniem na temat człowieka, którego znam.
Dodaj komentarz