z rozmyślań przy kolacji
Komentarze: 0
Tyle się niedobrego dzieje wokoło. Ludzi mi bliskich ciągle dotyka jakieś nieszczęście. Jedna z najlepszych koleżanek w liceum jest chora na raka. Inna ma straszną depresję i nie jest to już zwykły jesienny dół, tylko poważny problem. Coraz częściej mówi i myśli o samobójstwie – dzięki temu, że mówi wiem, że tego nie zrobi, ale uzmysławia to jak jej sytuacja jest ciężka. Z resztą znam jej sytuację, ma powody. Nie miała w życiu łatwo, a też nie jest osobą o nieskomplikowanej psychice. Mojej najlepszej przyjaciółce rodzice się rozchodzą. Moja koleżanka została całkiem sama – bez matki (która siedzi za granicą i zadzwoni „raz na ruski rok”, kiedy potrzebuje, żeby jej coś załatwić), w zasadzie bez ojca, tylko z babcią, która się powydziera czasami. Inne moje koleżanki zostały wykorzystane, zdradzone i porzucone. Na dodatek ci faceci zachowywali się jak ostatnie debile, bez krzty taktu i wyczucia.
Kiedy patrzę na ich sytuacje uzmysławiam sobie, jak ja mam dobrze. Jak ja jestem szczęśliwa. W zasadzie nie spotkało mnie w życiu nic złego. Wszelkie poważne troski i zmartwienia trzymały się ode mnie z daleka. Jasne, miałam trudne chwile, ale jak tak patrzę, w porównaniu do tego, przez co przechodzą moi bliscy, to był ‘mały pikuś’. Moje życie płynie niemal beztrosko.
Pojawia się więc zapytanie i refleksja – co dalej? Równowaga w przyrodzie przecież musi zostać zachowana. Czy to znaczy, ze kiedyś wszystkie nieszczęścia spadną na mnie tak naraz, żeby dobić, żeby załatwić do końca? Tego się boję. Aczkolwiek, jak przystało na głupią idealistkę, wierzę, tylko powiedzcie mi, czy faktycznie mam ku temu jakiekolwiek podstawy. Sprowadźcie mnie na ziemię, jeśli trzeba. Czy (hmm nie wiem, czy uda mi się to trafnie sformuować) ogrom spotykanych nieszczęść może jakoś zależeć od człowieka? Czy to jacy jesteśmy, jak się zachowujemy, jaka jest nasza postawa wobec świata wpływa jakoś na to, co nas spotyka?
Dodaj komentarz