Archiwum 22 lipca 2005


lip 22 2005

Koncert po raz kolejny ;););)


Komentarze: 5

Dzisiaj będzie relacja z koncertu Green Day z Katowic, która ukazała się w lipcowym numerze "Teraz Rocka"... Gdy ją przeczytałam, wszystko mi sie od nowa przypomniało i zaczęłam to jeszcze raz przezywac ;) Tym bardziej po oglądnięciu sobie fragmentów występów z Berlina <Live 8 ... > ;) Hehehe.... Oni sa naprawdę genialni ;)

"Po raz pierwszy byliśmy w Polsce czternaście lat temu. Jesteśmy zespołem od szesnastu lat. Chciałbym wam powiedziękować za najlepszą pieprzoną trasę, jaką kiedykolwiek zagraliśmy - zagaił ze sceny Billie Joe Armstrong nawiązując do dawnych, partyzanckich odwiedzin w naszym kraju. Ten pan wywodzi się z Polski - oświadczył przedstawiając trębaca. Rozmaitym ziekuje także nie było końca. Krótko mówiąc, zespół chyba naprawdę cieszył się z występu w naszym kraju. Mimo, że przyszło niewiele osób. Niewiele jak na Spodek: nie do końca zapełniona płyta i dolne sektory (w Stodole taka dwu-trzy tysięczna frekwencja byłaby kilerska). Ale cóż, Green Day gra teraz na całym świecie właśnie wielkie hale. A tego czerwca być może przegrzała się u nas koniunktura. W każdym razie powtórzę: zachowali się świetnie. Co nie jest wcale oczywiste, gdy choćby wspomni się warszawski popis dupków z Oasis <wie ktoś, o co chodzi ???? Bo ja nie wiem, a w sumie lubię Oasis ;)>.

Większe hale oznaczają większą produkcję. Jeszcze większą, niż ta z początku roku w Berlinie. Obok parodii faszystowskich symboli z tyłu sceny zawisł wielki ekran. Były lepsze światła i znacznie więcej ognia i wybuchów. Prawdziwy rock'n'roll. W ogóle nie zmodyfikowali za to przez pół roku repertuaru. Podobnie jak w Niemczech zaczęło się jak na początku płyty American Idiot - od kawałka tytułowego po Holiday (it's anti George fuckin' Bush song!!!). Dalej przeskok do St.Jimmy, podczas którego wokalista owinął wokól siebie pięknie przygotowaną przez fanów polską flagę. W Hitchin' A Ride rozpoczął serię słynnych stadionowych śpiewów. Nie do końca nawet "śpiewów": w pewnym momencie podsuwał publiczności odgłosy stosunków. It's time to get naked - dodał, co było kontrowersyjne, zważywszy że na sali dominowała nastolwenia publiczność płci żeńskiej. Młoda osoba <która stała może trzy osoby ode mnie, ciągkle będę to powtarzać :P> znalazła się na scenie podczas kolejnego Brain Stew/Jaded - mogła polewać koleżanki z pistoletu wodnego. Prawdziwy popis widzów nastąpił jednak oczywiście podczas przeróbki Knowledge. Przyjrzałem sie dokładnie: perkusista był na pewno inny niż ten w Berlinie <po tamtym koncercie autor tekstu sugerował żeby perkusista wyłowiony ze sceny był podstawiony :P>. Tamten popisywał się techniką, nasz grał prosto i wyraźnie się męczył (zrozumiałe, cała ceremonia trwała dziesięć minut). Zaskakujące że dość szybko przystosowano bas dla leworęcznego kandydata. Nie grał chłop najczyściej, za to zawodowo skakał. Wreszcie gitarzysta, który przedstawił się jako Peter zszedł ze sceny z instrumentem (choć bez pocałunku) <a gówno prawda, był pocałunek :P >... Basket Case, She, błazeński King For A Day z domieszką You Make Me Wanna (Shout) <hihihi ;)>, Wake Me Up When September Ends przy którym rozbłysło morze zapalniczek, Minority i było po wszystkim.

Odrobinę zmodyfikowali bis. Być może frekwencyjne wyluzowanie doprowadziło do zagrania Marii. Potem standard: Boulevard Of Broken Dreams i We Are The Champions. Podczas wykonywania numeru Queen na widownię posypał się deszcz confetti. Na koniec, jak zwykle, kameralny Good Riddance"

Tak szczerze, to relacja którą ten facet napisał z koncertu Green Day w Berlinie była hmm lepsza... Napisał tam parę fajnych tekstów, a szczególnie jeden, którym szczególnie się mi przypodobał: "Jesli tak dalej pójdzie, skończą na stadionach obok Pink Floyd, The Rolling Stones, czy U2. OK, po American Idiot moga grać w każdej lidze" :):):)

Wspominałam już kiedyś, że tam było cudownie ?????????????:>

Ehh, będę miała o czym dzieciom opowiadać... Tylko żeby chciały słuchać :P:P:P

 

tabakaaa : :