nowy miesiąc, wcale nie nowe życie.
Komentarze: 6
Marzec już mamy, a mną targają sprzeczności. Związku żadnego pomiędzy twymi dwoma faktami nie ma, o ile ten pierwszy był raczej luźną obserwacją i wnioskiem na początek, o tyle do drugiego nie mam już takiego lekkiego stosunku.
Coś się dzieje. Od jakiegoś czasu nie umiem sformułować swoich myśli, nie potrafię się wysłowić, zapominam pewnych wyrazów, nie wspominając już o opowiadaniu o swoich uczuciach, któremu zawsze towarzyszy zakłopotanie, zdenerwowanie i ogromna chęć powiedzenia tak wiele, że w końcu staje na niczym, no może oprócz zdawkowego, wyjąkanego w wielkich mękach „no wiesz...”. Nie wiem, co się ze mną dzieje, nie potrafię zebrać myśli, a jeśli już się uda, za chwilę znowu uciekają. Potrafię odpłynąć naprawdę daleko, siedzieć pół godziny ze wzrokiem martwo utkniętym w jednym punkcie, nie wiedząc na dobrą sprawę co się wokół mnie dzieje, i myśląc w zasadzie o niczym, bo ciągle o tym samym. Nie mam pojęcia co ze sobą zrobić, co zrobić z rękami, co zrobić z włosami, co zrobić z oczami, nie mogę znaleźć sobie miejsca. Mam albo ochotę śmiać się, albo płakać, nic poza tym, żadnych stanów przejściowych. W jednej chwili czuję przypływ dobrej energii, nadzieja dodaje mi skrzydeł i wydaje mi się, że świat należy do mnie, za moment mam ochotę coś rozwalić, czymś rzucić, jestem bezsilna, a wszystko wokół zdaje się być beznadziejne. Tak samo z jedzeniem, albo pożeram w tempie ekspresowym wszystko, co akurat mam pod ręką, albo nie jem nic, tylko grzebię widelcem po talerzu. Każdej wykonywanej czynności towarzyszy ta sama myśl, z tego samego powodu się budzę, jem, rozmawiam, chodzę spać... Trochę jestem jakby obok, bo nie żyję naprawdę, to nie jest życie dla życia, ale życie dla tego, lub przez to, albo może lepiej jedno i drugie. Czasem jest mi z tym bardzo dobrze, czasem okropnie. Najgorsze, że to „czasem” dzieli w czasie może jakieś piętnaście minut. Postanawiam sobie „dość, koniec z tym”, a za chwilę pławię się w tym i jest wcale miło. Nie mówiąc już o tym co się ze mną dzieje, gdy ma miejsce coś, co daje nadzieję, nawet jeśli trwa ona kilka ułamków sekundy. Świruję.
A teraz akurat jest to „czasem”, kiedy mi pasuje.
Tylko czy to nie jest tak na dłuższą metę trochę groźne ?!