Archiwum listopad 2006


lis 24 2006 z rozmyślań przy kolacji
Komentarze: 0

Tyle się niedobrego dzieje wokoło. Ludzi mi bliskich ciągle dotyka jakieś nieszczęście. Jedna z najlepszych koleżanek w liceum jest chora na raka. Inna ma straszną depresję i nie jest to już zwykły jesienny dół, tylko poważny problem. Coraz częściej mówi i myśli o samobójstwie – dzięki temu, że mówi wiem, że tego nie zrobi, ale uzmysławia to jak jej sytuacja jest ciężka. Z resztą znam jej sytuację, ma powody. Nie miała w życiu łatwo, a też nie jest osobą o nieskomplikowanej psychice. Mojej najlepszej przyjaciółce rodzice się rozchodzą. Moja koleżanka została całkiem sama – bez matki (która siedzi za granicą i zadzwoni „raz na ruski rok”, kiedy potrzebuje, żeby jej coś załatwić), w zasadzie bez ojca, tylko z babcią, która się powydziera czasami. Inne moje koleżanki zostały wykorzystane, zdradzone i porzucone. Na dodatek ci faceci zachowywali się jak ostatnie debile, bez krzty taktu i wyczucia.

 

Kiedy patrzę na ich sytuacje uzmysławiam sobie, jak ja mam dobrze. Jak ja jestem szczęśliwa. W zasadzie nie spotkało mnie w życiu nic złego. Wszelkie poważne troski i zmartwienia trzymały się ode mnie z daleka. Jasne, miałam trudne chwile, ale jak tak patrzę, w porównaniu do tego, przez co przechodzą moi bliscy, to był ‘mały pikuś’. Moje życie płynie niemal beztrosko.

 

Pojawia się więc zapytanie i refleksja – co dalej? Równowaga w przyrodzie przecież musi zostać zachowana. Czy to znaczy, ze kiedyś wszystkie nieszczęścia spadną na mnie tak naraz, żeby dobić, żeby załatwić do końca? Tego się boję. Aczkolwiek, jak przystało na głupią idealistkę, wierzę, tylko powiedzcie mi, czy faktycznie mam ku temu jakiekolwiek podstawy. Sprowadźcie mnie na ziemię, jeśli trzeba. Czy (hmm nie wiem, czy uda mi się to trafnie sformuować) ogrom spotykanych nieszczęść może jakoś zależeć od człowieka? Czy to jacy jesteśmy, jak się zachowujemy, jaka jest nasza postawa wobec świata wpływa jakoś na to, co nas spotyka?

 

tabakaaa : :
lis 19 2006 I'm giving up ... But I did fight
Komentarze: 0

Będę sobie pisać I tak, mimo że nikt nie przeczyta. Może to i lepiej, może właśnie takiej pewności potrzebuję – nawet gdy miałam hasło zawsze istniało prawdopodobieństwo, ze przeczyta to ktoś ‘niepowołany’. Pisałam w związku z tym trochę ‘kluczem’, nie wprost. Czasami było to dla mnie trudne i ciężkie – wolałabym napisać dokładnie o tym, co czułam, myślałam; nie musząc się przejmować tym, żeby ktoś, kto przypadkiem trafiłby na mojego bloga, nie zrozumiał, o co mi chodzi, nie skojarzył, nie dopasował realiów. Może wychodziły czasami z tego ładne notki, jakieś takie bardziej ‘poetyckie’, metaforyczne czy coś. Ale przecież nie o to chodzi. Piszę po to, żeby sobie pomóc, nie po to, żeby się podobało. Wiem, ze nie mam ani wspaniałego stylu, ani polotu, wiem, że nie będę zarabiać na życie pisaniem, chociaż chciałabym, bo to jedna z niewielu chyba rzeczy, którą lubię i jedna z niewielu, w których jestem wydaje mi się całkiem dobra – ale właśnie „chyba” i „całkiem” to za mało. Nie jest źle, ale nie wyróżnia się niczym spośród setek tysięcy – takie zwykłe, grafomańskie ble ble ble… Nieważne, nie o tym miało być.

 

Poddaję się. Wycofuję. Teraz wiem to już na pewno. Nie będę już więcej marzyć, nie będę śnić, nie będę mieć nadziei. Bo ciągle jeszcze miałam, przez te dwa czy trzy tygodnie (już sama nie pamiętam, ile), chociaż zupełnie bezpodstawnie. Liczyłam, że może coś się jeszcze zmieni, ze może wszystko się ułoży… Ale teraz zrozumiałam, że nic mi do tego. Pogodziłam się od razu oczywiście z rzeczywistością, ale ciągle gdzieś w głębi serca tliła się mała iskierka. Teraz zgasła. Ja sama ją zgasiłam. Doszłam do wniosku, że to już przeszłość. Trzeba zamknąć za sobą ten rozdział, podnieść głowę i iść dalej. Cokolwiek by się nie działo. Nie wracać, nie rozpamiętywać. <b>I pozwolić też iść w inną stronę.</b>

 

Ale walczyłam, zdecydowanie. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Nie, to nieprawda, mam i to dużo, ale tylko jeśli wracamy do wcześniejszych sytuacji. W ostatnim stadium zrobiłam wszystko, co mogłam, albo inaczej: nie mogłam zrobić nic więcej. Po prostu. Zachowuję czystą kartkę.

 

Dlatego wycofuję się, ale z honorem. Próbowałam, zaryzykowałam i nic się nie stało. Po prostu, nie wyszło, to nie był TEN i już. Nie wiem jak długo trwałabym jeszcze w tym beznadziejnym stanie, gdybym się nie odważyła. Gdybym nie uświadomiła sobie, że człowiek, w którym się zakochałam jest tylko wyidealizowanym wyobrażeniem na temat człowieka, którego znam.

 

tabakaaa : :
lis 03 2006 Życie jest piękne... :)
Komentarze: 1

Hmm… Zrobiłam to :) Wymagało niesamowitej odwagi, muszę sama się pochwalić, ale udało się. Aż sama w to nie mogę uwierzyć… Czasem jak sobie pomyślę o tym, co zrobiłam, jakoś nie może mi się to zmieścić w głowie. A jednak …

 

I wiecie co? Nic się nie stało. W sensie, korona mi wcale z głowy nie spadła (mówię oczywiście przenośnią, daleka jestem od twierdzenia, że do mnie takie nakrycie należy :P). A teraz mi o niebo lżej, czuję się o wiele lepiej. Warto było. Nie żałuję.

 

Jednak co najdziwniejsze, ani trochę mi nie przeszło. Ale już przynajmniej wiem, na czym stoję. I ja zrobiłam wszystko, co mogłam. Wszystko się ułoży, prędzej czy później.

 

Widocznie tak miało być :)

 

To niesamowite, jak jestem szczęśliwa. Nie do opisania. Nagle wszystko nabrało kolorów, ciągle na mojej twarzy tkwi uśmiech. Chociaż może nie wszystko idzie po myśli, jakoś się tym nie przejmuję. Patrzę na to, co dobre, i cieszę się z tego. Rozpiera mnie pozytywna energia, ochota do robienia ciągle czegoś nowego… Idąc chodnikiem ze słuchawkami w uszach znowu podskakuję radośnie. Częściej śmieję się do siebie. W zasadzie ciągle chodzę uśmiechnięta. To chyba dobrze, co? :)

 

Na dodatek... ŚNIEG! :) I pomyśleć, że tydzień temu, właśnie w piątek było tak ciepło … A teraz siedzę w swoim pokoju, z kubkiem ulubionej herbaty, za oknem prószy śnieg, w kominku pali się ogień, a z komputera leci Coldplay, płyta „Parachutes”  – idealna na zimowe wieczory :) Czego chcieć więcej ??? :)

 

Wczoraj jechałam tramwajkiem, w ręku dzierżąc papierowy kubek z Coffeheaven w czarną moccą, a za oknem płatki śniegu powoli wirowały w pomarańczowym, ciepłym świetle latarni, leniwie opadając na ziemię. Ludzie w czapkach i rękawiczkach, z czerwonymi nosami uśmiechali się zza szalików, trzymając się za ręce. Niebo grafitowo czarne usłane było całe gwiazdami. Było pięknie. Nie potrafię tego opisać. Takie magiczne chwile sprawiają, że czuję się rozrywana od środka. Moje serce, moja dusza dzieli się na miliony malutkich kawałeczków, wyjątkowych chwil, które pozostaną tam na zawsze. Znowu śmiałam się do siebie, widząc swoje odbicie w szybie.

 

Mam ochotę wznieść ręce do góry i wykrzyczeć, jak mi jest dobrze :)

 

tabakaaa : :