Archiwum grudzień 2006


gru 30 2006 Eve's Eve
Komentarze: 0

Koniec roku zbliża się nieubłaganie. Nadchodzi, jak zawsze, czas robienia podsumowań – zbieramy wszystko, co przeżyliśmy na przestrzeni dwunastu miesięcy do kupy, a potem rozdzielamy na dwie grupy – „dobre” i „złe” – bo to, co mogłoby się znaleźć pośrodku uznajemy raczej za nieistotne i nie staramy się zawracać tym głowy. Niektórym rzeczom z każdej grupy nadajemy wartość większą niż nominalną, po czym sumujemy plusy i minusy. Kiedy już dokonamy oceny minionego roku i przechodzimy do kolejnej fazy rytuału, a mianowicie do robienia noworocznych postanowień. I tak patrzymy na kupkę opatrzoną podpisem „złe” deklarując jednocześnie, że w nadchodzącym roku nie popełnimy tych samych błędów, co więcej będziemy unikać sytuacji, które mogłyby do takowych błędów doprowadzić. Ponadto wymyślamy tysiące różnych, bardziej lub mniej istotnych dla naszego życia nowych zasad – generalnie chcemy zmienić nasze życie na lepsze.

 

Nie bez powodu mówi się, że noworoczne postanowienia są dla ludzi słabych. Takich, którzy dużo mówią, a mało robią, którzy nie mają w sobie na tyle siły, żeby zmienić coś tak po prostu, dlatego że im obecny stan nie pasuje bądź dlatego, iż uważają, że w innej sytuacji byłoby im lepiej. Ludzie, którzy potrzebują jakiegoś bodźca, czekają do granicy tego 1 stycznia i wtedy chcą w jednej chwili diametralnie zmienić wszystko. Czasem to, co zamierzają wiąże się z całkowitym odejściem od dotychczasowego życia na rzecz kompletnie odwrotnych zachowań. Tymczasem każdej zmiany w życiu ściśle dotyczy zmiana charakteru i osobowości – nie można więc przeprowadzać ich zbyt drastycznie i na zbyt małej przestrzeni czasu, bo osoba stałaby się wtedy zupełnie kimś innym. Dlatego też zazwyczaj po dwóch, czasami trzech dniach wszystkie noworoczne postanowienia biorą w łeb, albo po prostu dlatego, że nie są wykonalne, albo dlatego, że człowiek dostrzega, że idealne wcale nie jest ani dobre ani fajne i po prostu woli pozostać sobą, kimś niedoskonałym, z licznymi wadami i słabościami. Oczywiście zmiany są nie tyle mile widziane, ile konieczne, bez nich stalibyśmy ciągle w miejscu, żeby nie powiedzieć, że cofalibyśmy się w rozwoju. Proponuję jednak zmieniać swoje życie od chwili, w której decyzję o owej zmianie podejmiemy, a nie czekać do wielkiego dzwonu.

 

Jako więc, że z drugą częścią corocznego rytuału wielu ludzi kompletnie się nie zgadzam, nie będę nawet próbować jej dokonywać, to jednak pierwszy etap muszę, czy raczej chcę wykonać. W sumie też nie do końca mi się podoba, co z resztą mam nadzieję widać było w pierwszych akapitach – bo jak to tak zgromadzić wszystko, co się przeżyło, często wydarzenia tragiczne, a z drugiej strony też na tyle niesamowite i wspaniałe, że aż nienazywalne i sprowadzić je do roli pustego wspomnienia, które przydzieli się do kategorii ‘białe’ lub ‘czarne’. Ale tyle dobrego spotkało mnie w minionym roku, że aż nie mogę tego przemilczeć.

 

Naprawdę, tyle dobrego spotkało mnie w tym roku. A złego w zasadzie nic. W sumie może tak działa ludzka psychika, po upłynięciu pewnego czasu pamięta się tylko to, co chce się pamiętać, to co było dobre. Ale absolutnie nie mam na co narzekać. Przede wszystkim ile nowych doświadczeń zdobyłam !!! Ilu wspaniałych, inspirujących, niesamowitych ludzi, od których mogłam się tak wiele nauczyć, dane mi było poznać !!! Ile nowych miejsc mogłam odwiedzić!!! Ile dobra zaznałam od innych ludzi !!! No właśnie, i jak tu mówić o Rzeczach Wielkich tak po prostu?!

 

Zacznijmy od tak błahej rzeczy, jak szkoła – wszystko mi się układało. Jasne, były gorsze momenty, ale generalnie w ostatecznym rozrachunku wyszło wręcz bardzo zadowalająco. Po drugie – ferie. Mogłam spędzić je z moją przyjaciółką. I z pewnym facetem, który można by powiedzieć niejako nadał treść mojemu dalszemu życiu. Hmm, w sumie to chyba lekka przesada, co powiedziałam. Ale przeżyłam chyba jedne z najlepszych dni w moim dotychczasowym życiu ‘uczuciowym’, które długo wspominałam i pewnie wspominać będę, bo dalej, kiedy mam przed oczami tamte sytuacje skręca mi się i wiruje coś w żołądku… I w sumie nie jestem jakoś bardzo zła, że nic z tego nie wyszło, że nie zrobiłam wszystkiego, co powinnam była, że tak długo zwlekałam i że w końcu, w wyniku tego wszystkiego, dostałam kosza, a teraz żyję z, można by powiedzieć, złamanym sercem… Chociaż inaczej – jestem zła, ale raczej na siebie, że spieprzyłam to, co mogło być takie ładne, ale ten smutek nie rzutuje na ogólny obraz spędzonych z nim chwil. Cieszę się po prostu, że mogłam być tam wtedy i uczestniczyć w tym wszystkim. Idąc dalej, byłam w Stanach i w Niemczech, na wymianach. Do tej pory wymiany dla mnie były nieosiągalne, poza tym, ze raczej zarówno moje gimnazjum jak i podstawówka raczej takowych nie organizowało, jeśli już jakaś się trafiła, byłam od razu wykluczona z kręgu zainteresowanych ze względu na miejsce zamieszkania. Tymczasem teraz okazało się, że nie ma to żadnego znaczenia. Ile dały mi te wizyty – to nie do opisania. Zwiedziłam trochę świata, poznałam ludzi różnych kultur, zdobyłam nowe doświadczenia. Wreszcie zaczęłam przełamywać paraliżującą mnie do tej pory barierę językową. I przede wszystkim zmieniły mnie też wewnętrznie, stałam się bardziej odważna i otwarta. Potem wyjazd nad Biebrzę, czyli absolutnie niezapomniane przeżycie w kategoriach, jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, moralnych i duchowych. Niesamowita sprawa, naprawdę. Przypomnienie sobie o tym, co najważniejsze w naszej wiecznie zabieganej rzeczywistości, zatrzymanie się na chwilę w stale prącym do przodu strumieniu, aby zwrócić uwagę na to, co najbardziej fundamentalne. Open’er i cały pobyt w Gdyni. Poczucie nieskrępowania, wyjęcia spod kontroli, pewnego rodzaju beztroski, samodecydowania o sobie w pełnym tego słowa wymiarze, jednoczesnego poczucia, że ktoś mi ufa. Poniekąd także sprawdzian dorosłości i dojrzałości, z którego wyszłam, myślę, całkiem pomyślnie. Utrwalenie więzi z osobami, które są mi bliskie, zarówno z tymi, z którymi przyszło mi tam mieszkać, jak i z tymi, które były daleko i czekały na mnie w domu. I ugruntowanie, umocnienie wiary w siebie oraz pewności swojej wartości. Wiele mi ten pobyt dał. A sam Open’er to dla mnie, osoby głęboko angażującej się w przeżycia estetyczne, coś metafizycznego. Uczta dla duszy. Znów jedne z najpiękniejszych dni w moim życiu. Samo wspomnienie wywołuje na mojej twarzy uśmiech, a w duszy śmiech i radość. Wakacje, słodkie lenistwo. I odkrycie nowej pasji. Nigdy nie myślałam, że wspinaczka może dać mi tyle radości. Pokonywanie własnych słabości i wykluczenie ze swojego słownika zwrotu „nie potrafię, nie dam rady”. Udowodnienie, że wszystko zależy tylko i wyłącznie od własnej  pracy, wytrwałości, ale też determinacji i samozaparcia. I wiary, przede wszystkim. Poza tym radość z własnych postępów, nawet jeśli w porównaniu do umiejętności posiadanych przez innych rysują się one bardzo blado. Kiedy wracam ze ścianki, choć czasami ledwo się ruszam, a zdarza się i tak, że nie ruszam się wcale, albo sama nie kontroluję zachowań moich kończyn, zawsze jestem jednak ekstremalnie szczęśliwa, bo udało mi się pokonać coś, co ograniczało mnie ostatnim razem.  No i przede wszystkim – ludzie, których dane mi było spotkać i poznać. Kreatywnych, z fantazją, z marzeniami, z pasjami, inteligentnych, mądrych, wrażliwych. Z silną i ciekawą osobowością. Czasami z trudną i złożoną psychiką. Absolutnie wyjątkowych. Od każdego z nich czegoś się nauczyłam. O ich mądrość, a przynajmniej jej część, jestem bogatsza. To cudowne, a w wartości w ogóle nie do oszacowania. Poczucie szczęścia, które tak często mi towarzyszyło. Coś niewysławialnego. Czuję się, jakby moja dusza miała skrzydła i chciała mnie podnieść do góry. Jakbym chodziła zawsze te kilka centymetrów nad ziemią. Była jakoś uwznioślona, bo czerpała radość z każdego dnia, każdej chwili. Wiara, pomagająca mi w trudnych i wspaniałych chwilach. Dobro, którego zaznałam od świata – to to wszystko, co przeżyłam.

 

A na nowy rok życzyłabym sobie tylko tyle, żeby był chociaż w części taki, jak ten mijający.

 

tabakaaa : :
gru 28 2006 retrospekcja
Komentarze: 0

Smutno mi się jakoś tak zrobiło... Kiedyś doszłam do słusznego (jak mniemam) wniosku, że nie powinnam zbyt długo siedzieć w domu i po prostu się lenić, bo mam wtedy za dużo czasu na myślenie - zawsze tak jest w niedziele na przykład, lub w tygodniu, kiedy nie idę do szkoły. Teraz, chociaż niby przerwa świąteczna jest krótka, sytuacja się powtarza. Są Święta co prawda, więc na brak zajęć narzekać nie mogę - i nie narzekam z resztą, ale jakoś każdej wykonywanej czynności towarzyszy mi ta sama myśl, bo w sumie nie mam stresu, zmartwień, nie muszę się zastanawiać co mam zrobić na jutro i na pojutrze. Dręczy mnie ona tym bardziej, bo on nawet nie odpowiedział na smsa z życzeniami świątecznymi i właśnie to mnie jakoś tak ubodło ... Przecież życzyć komuś wesołych  Świąt najzwyczajniej w świecie po prostu wypada, bez względu na to, co się przeżyło. Mam ciągle w głowie też artykuł z jakiegoś głupiego babskiego pisma, mówiący: nie zadręczaj swojej przyjaciółki ciągłym opowiadaniem o facecie - ona ma już dość wysłuchiwania czego to nie zrobił lub jak się nie popatrzył (może nie dokładnie tymi słowami, ale sens pozostał) Głupio mi więc nawet komuś o tym, co mnie dręczy powiedzieć.

Tak mi przykro, że nie wyszło. Chciałabym z nim być, lub chociaż być blisko niego. A tak? Już nawet nie ma nadziei (nie mówię oczywiście o tym, że nie odpisał na jednego głupiego smsa, NAWET jeśli to sms z życzeniami, ale ogólnie o mojej sytuacji od jakiegoś czasu...)

Że posłużę się cytatem z Bridget Jones: Edge of Reason: "Next time ... I'll not fuck it up, mum"

 

tabakaaa : :
gru 08 2006 happiness
Komentarze: 0

Paląca się świeczka zapachowa.

Piernik.

Herbata jabłkowo-cynamonowa Tetley,

Muzyka z 'Les Choristes'.

 

Naprawdę niewiele potrzeba!

tabakaaa : :
gru 03 2006 ...........
Komentarze: 0

A ja wciąż to samo.

 

Wciąż go kocham.

 

Nie zmieniło się to ani trochę. A powinno. Tym bardziej kiedy widzę, że on chyba czuje coś do jakiejś dziewczyny. Oczywiście chyba, bo z nim o tym nie rozmawiałam.

 

Ale ja nie mam na to wpływu.

 

 

Nie umiem

 

I na dodatek te Andrzejki. Czemu z tych wszystkich imion akurat musiałam trafić w mały, króciutki prostokącik z tymi pięcioma literami?

 

tabakaaa : :